Dziś odebrałam telefon (jakich wiele) od telemarketerki. Z góry przepraszam wszystkich kompetentnych telemarketerów, nie jest moim zamiarem ich obrażać. rozmowa mniej więcej wyglądała tak (w cudzysłów wzięte zostały słowa telemarketerki):
- "Dzień dobry, dzwonię ze szwajcarskiej firmy XYZ, mogę zająć Pani chwilę?"
- Tak, proszę (jestem miła, bo wiem jak ciężka jest to praca, sama wykonałam w życiu pewnie z milion tzw. zimnych telefonów sprzedażowych).
- "Mam dla Pani super ofertę - darmową maszynkę jednorazową do golenia."
- Dziękuję, ale nie jestem zainteresowana.
- "A może zakupi Pani bambusowe skarpetki? Nasza szwajcarska firma XYZ jest znana ze swej świetnej jakości produktów z rodzimych tworzyw, nie to, co ta chińszczyzna."
- Mówi Pani, że szwajcarska firma produkuje z rodzimych produktów bambusowe skarpetki?
- "Tak".
- A to w Szwajcarii rosną bambusy? (lekka ironia w moim głosie pojawiła się mimo najszczerszych chęci)
- "Tego nie wiem".
- A jak Pani myśli? Z czym Pani się kojarzą bambusy?
- "Z Azją?" (wyczuwalny tryb pytający)
- No, a gdzie leży Szwajcaria?
- "Chyba jakoś blisko granicy z Azją."
- Aha... (to był moment, w którym opadło mi wszystko, co tylko opaść mogło), a lubi Pani swoją pracę?
- "Szczerze - nie bardzo, wolałabym robić coś innego".
- To ja szczerze radzę dowiedzieć się więcej o kraju, z którego firma, w której Pani pracuje pochodzi, a o bambusach też nie zaszkodzi, może wówczas zmieni się coś zasadniczego w Pani życiu. Dziękuję za telefon.